przyjrzę.
- Zostaw ją w spokoju! - syknął Alec. Becky bynajmniej nieonieśmielona, posłała Evie równie fałszywy, przesłodzony uśmiech i dumnie weszła do środka. Nie miała pojęcia, skąd się w niej wzięło tyle śmiałości, ale wyczuwała powściągany gniew Aleca i pragnęła rozegrać tę potyczkę za niego. Jako dżentelmen nie mógł przecież wystąpić przeciw kobiecie. - Całkiem ładna. - W oczach Evy błysnęła nienawiść. - Oczywiście, ty zawsze miałeś dobry gust! Gdzie ją znalazłeś, w rynsztoku? - Ściślej biorąc, pod domem lorda Draxingera - odparła niewinnym tonem Becky i dojrzała, że Alec zaciska dłonie w pięści. - I w dodatku wygadana. Potrafi dociąć lepszym od siebie. Jestem pod wrażeniem! - Zostaw nas, Abby - wykrztusił Alec. Becky zrozumiała, że Eva może być niebezpieczna, skoro posłużył się jej fałszywym imieniem. Jeśli jednak uważał, że go zostawi sam na sam z tą harpią, to niewłaściwie ją ocenił! - Abby? Jakie pospolite imię! - Eva znów zaniosła się śmiechem. Zabrzmiał on jednak zgrzytliwie. - A zatem masz kochankę, tak jak przypuszczałam. Mój drogi, przede mną nic się nie ukryje. Za dobrze cię znam. - Och, nie jestem jego kochanką, madame - odparowała Becky z anielskim uśmiechem - tylko narzeczoną. - Do licha, Becky! - mruknął pod nosem Alec i natychmiast przeraziła go własna gafa. - Becky? - powtórzyła jak echo Eva. - Myślałam, że ona ma na imię Abby? Becky spojrzała z niepokojem na Aleca, zdając sobie sprawę, że Eva chce go wytrącić z równowagi. - Nie twoja sprawa, jak jej na imię. - Alec zbliżył się do Evy. - Idź sobie stąd, bo może cię spotkać coś złego! - Czyż regent nie czeka na ciebie? Dlaczego nas nie zostawisz, żebyśmy mogły sobie uciąć dłuższą pogawędkę o tobie? Biedactwo! - zwróciła się do Becky, udając współczucie. - A więc tym cię omamił? Małżeństwem? Powinieneś się wstydzić, Alec. To zbyt haniebne oszustwo, nawet jak na ciebie. - Ona mówi prawdę, Evo - odparł posępnie Alec. - Czy pozwolisz się zaprosić na nasz ślub? Eva przez chwilę mierzyła go wzrokiem, wyraźnie poruszona jego słowami. - No, cóż! - powiedziała w końcu zdławionym głosem. - Mam nadzieję, że ta dziewczyna wie, na co się waży. I zdaje sobie sprawę z tego, jakim jesteś nędznym łajdakiem. Becky sięgnęła ku długiemu, drewnianemu prętowi, służącemu do spuszczania żaluzji w wielkich oknach. Przypomniała sobie przez moment gasidło do świec, lecz Alec stanowczo pokręcił głową. Z żalem zrezygnowała. - Mam przynajmniej nadzieję, że powiedziałeś jej o nas - ciągnęła Eva. - A może wolisz, żeby się o tym dowiedziała z plotek? Becky nie miała zamiaru wierzyć ani jednemu słowu tej wypacykowanej jędzy. Spojrzała pytająco na Aleca. W jego oczach dojrzała wściekłość. - Abby, zostaw nas na chwilę samych. - Chcesz, żebym sobie poszła? Alec wskazał jej drzwi ruchem głowy. - Wyjdź stąd. - Dlaczego ja mam stąd wyjść, a nie ona? - Rób, co ci mówię! - krzyknął tak głośno, że aż podskoczyła. - Co, sprzeczka zakochanych, moi drodzy? - spytała Eva i zadała Becky jeszcze jeden cios. - Niech ci powie, moja miła, jak spłacił Dunmire'a, a zrozumiesz, czemu nazwałam go łajdakiem. Bo nim jest! - Ty podła suko! - warknął. - Alec! - ledwie zdołała wyszeptać Becky. - Co ty tu jeszcze robisz?! - spytał. Jego wściekłe spojrzenie i śmiech Evy odebrały jej odwagę. Tych dwoje było godnymi siebie przeciwnikami. Sytuacja ją przerosła. Spojrzała z wyrzutem na Aleca, a potem gwałtownie odwróciła się i wyszła. Nogi się pod nią uginały. Alec, który i tak się niepokoił, ile Becky mogła usłyszeć z wcześniejszej rozmowy, nie