- Jesteś gotowa? Była gotowa od dwóch tygodni. Ściągnął jej z nóg trepki kuchenne,
głaszcząc jej stopy. Wyswobodził się z ubrania. Obydwoje dyszeli głośno, kiedy powoli w nią wnikał. Zatrzymał się na moment, z przymkniętymi oczami. Kolana ugięły się pod nią. - Nie boli? - Ani trochę. Objął jej biodra. Jęknęła, kiedy wziął ją na kuchennym stole. To było coś innego niż za pierwszym razem. Żadnego niepokoju, żadnego strachu przed nieznanym. I żadnego wyczerpania. Czuła pulsowanie całego jego ciała, każdy ruch. - Pocałuj mnie - szepnęła. Pochylił się nad nią i zrobił to, czego pragnęła. Uśmiechnęła się, czując smak cukru i cynamonu na jego języku. Alec ujął ją za ręce i przycisnął mocno do stołu, splatając jej palce ze swoimi. Potem jego ruchy przybrały na sile. Becky zacisnęła zęby, chcąc stłumić krzyk, bo jej kręgosłup przywarł boleśnie do twardego bukowego drewna, które zaczęło się trząść tak mocno, że drewniana miseczka zsunęła się i upadła z trzaskiem na podłogę, tocząc się po płytach posadzki. - Kochany, poczekaj - szepnęła z trudem. Zrobił tak, choć w jego oczach dojrzała niecierpliwy błysk. Usiadła, oplatając go nogami. - Jak dobrze - mruknął, obejmując ją mocniej. Poruszała się razem z nim, podpierając się jedną ręką za sobą, a drugą obejmując go za ramiona. Pocałował ją ponownie, przytrzymując mocno w pasie, a potem zażądał: - Spójrz mi w oczy. Zrobiła to, czując, że lada moment przestanie się kontrolować. Dotarli do szczytu obydwoje, wśród głośnych okrzyków ulgi, spleceni ze sobą. Słyszała jego nierówny oddech. Na chwilę zastygł bez ruchu, z głową wspartą na jej ciele. Krańcowo wyczerpana, legła na twardym stole, wyciągając ku niemu ręce. Objęła go i ucałowała jego pokryte potem czoło. - Miałeś rację. Za drugim razem jest nawet lepiej. - A co dopiero będzie za trzecim... Zaśmiała się niemal bezgłośnie. Nie miała ochoty otwierać oczu. - Och, Boże, pudding! - krzyknęła nagle. Przekręciła głowę, żeby spojrzeć na kuchenną klepsydrę. Czas gotowania dawno minął. - Puść mnie! Muszę go ratować! Becky zeskoczyła ze stołu, podbiegła do pieca i ręką, owiniętą ścierką, zdjęła rondel z ognia, podczas gdy Alec wsuwał koszulę w spodnie. - Przepraszam, jaśnie panie... Obydwoje spojrzeli ku otwartym drzwiom. Tęga gospodyni, opasana fartuchem, stała w kącie korytarza, unikając w ten sposób widoku, którego nie powinna była oglądać. - O co chodzi? - Alec pospiesznie przygładził rozwichrzone włosy. - Gość do jaśnie pana. - Dziękuję, zaraz przyjdę. W korytarzu zaskrzypiała posadzka i gospodyni oddaliła się pospiesznie, bez wątpienia zgorszona. - To na pewno Fort i cała reszta. A mówiłem, że spotkam się z nimi dopiero w pawilonie! Nie posłuchali mnie, jak zawsze. Schowaj się gdzieś, póki się ich nie pozbędę. Nie powinni cię widzieć. Mogą nam napytać biedy swoją nieostrożnością. Zaraz tu wrócę. Becky, zarumieniona, zapinała stanik. - Zobaczę tylko, co z puddingiem. Alec nabrał tchu, poprawił ubranie i pospiesznie wyszedł na korytarz. Był zdumiony i zarazem zachwycony, że się zaręczył. Bracia chyba mu nie uwierzą. Poślubienie Becky było czymś słusznym i honorowym. Cieszył się, że uparta dama jego serca wreszcie zgodziła się wyjść za niego, ale radowało go też coś więcej. Po raz pierwszy w życiu czuł, że może związać się z jakąś kobietą. I po raz pierwszy gotów był podjąć takie zobowiązanie. Uznał jednak, że lepiej o tym za wiele nie rozmyślać, bo najpierw musi się do tej sytuacji przyzwyczaić. Ale nic nie mogło wytrącić go z błogostanu. Raczej wbiegł, niż wszedł do holu. Gospodyni stała u stóp schodów, wskazując na pierwsze piętro, gdzie mieścił się salon, z zaambarasowaną miną. Nim jeszcze do niego dotarł, uderzyło go, że jego hałaśliwi przyjaciele zachowują się tym razem dziwnie cicho. Wszedł do salonu i zamarł na widok gościa. - Najmilszy! - Lady Campion powitała go wystudiowanym uśmiechem, wyciągając ku