Fernando wszedł na schody.
Teraz! Bentz wyskoczył z cienia i zatarasował mu drogę. Błysnął odznaką. – Fernando Valdez? Policja. Stop! – Cholera! – Fernando już odwracał się na pięcie, ale Bentz to przewidział, złapał go za ramię. Na tyle mocno, że Fernando krzyknął: – Au! Puść mnie! – Na twoim miejscu nie stawiałbym oporu – zauważył spokojnie Bentz. Noga dawała mu się we znaki. Nie teraz, błagam. – Nie jesteś notowany, masz czyste konto i może nawet świetlaną przyszłość, jeśli teraz zechcesz współpracować i powiesz, gdzie jest twoja dziewczyna. – Co? Oszalałeś! Puszczaj! – Szarpał się, ale Bentz trzymał mocno. – Posłuchaj uważnie: powiesz mi kto, co, gdzie, jak i kiedy i wszystko, co o wiesz, o tym cholernym planie, w którym bierze udział twój samochód i kobieta, która podszywa się pod moją byłą żonę. Kto za tym stoi? Gdzie dziewczyna, która udaje Jennifer? I najważniejsze: gdzie jest moja żona? – Człowieku, nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Daruj sobie, Valdez. To już koniec. Nagle w oczach chłopaka pojawił się błysk zrozumienia. – Mówię poważnie – dodał Bentz. – Ty? – zapytał, krzywiąc się z niesmakiem. Wreszcie dodał dwa do dwóch i skojarzył nazwisko Bentza. – Mam zaufać tobie? Zabójcy mojego brata? – Radzę ci, bo inaczej zaciągnę cię do więzienia, i to zanim się obejrzysz. – Nie mam ci nic dopowiedzenia. – Świetnie. Załatwimy to na posterunku. – Bentz ciągnął go w stronę samochodu. Pomyślał, że poprosi o pomoc strażnika przy parkingu. Odeszli od Sydney Hall. Chłopak usiłował się wyrwać, szarpał się tak mocno, że Bentz z trudem go zatrzymał. – Słuchaj, nie myśl, że się wymigasz – warknął Bentz. – Ze mną nie ma żartów. – Daj mi spokój, dupku! – Nie mogę. – Czego ode mnie chcesz, do cholery? – Fernando zacisnął usta. Mrok podkreślał ostrość jego rysów. – Już ci mówiłem. Chcę znać prawdę. – Nie wiem, o czym mówisz. – Jasne. – Wolną ręką Bentz wyjął komórkę i zadzwonił do Hayesa. Jeden dzwonek. Drugi. – No, już. – Trzeci dzwonek. – Dawaj! Tym razem detektyw odebrał. – Hayes. – Tu Bentz. Mam Fernanda Valdeza. Szli w stronę sali gimnastycznej. Studenci przyglądali się im ciekawie, ale nikt się nie zatrzymał, nie zapytał, o co chodzi. – Co? – Hayes się zdziwił. – Gdzie go znalazłeś? – W Whitaker College. – Zerknął na Fernanda. – Najwyraźniej nie chciał stracić wykładu o dziewiętnastej. Fernando szarpnął się, ale Bentz tylko mocniej przytrzymał jego ramię. – Jezu, człowieku! – jęknął chłopak, ale przestał się szarpać. – Już jadę – powiedział Hayes. – Będę tam za kwadrans, może za dziesięć minut. – Czekamy – odparł Bentz. – Jestem uzbrojony, ale wolałbym nie robić mu krzywdy. Bentz poczuł, jak młody człowiek się spina i klnie pod nosem po hiszpańsku. Wreszcie i on się przestraszył. – Spotkamy się na zachodnim parkingu, koło budki strażnika – zaproponował Bentz. – Dobra. Bentz się rozłączył. Gdy chował telefon, Valdez znowu próbował się wyrwać, Bentz poczuł ból w chorej nodze. Jęknął z bólu, na jego czole pojawiły się kropel potu. – Nie złamałem prawa – upierał się Valdez.