Gloria uśmiechnęła się, ale nawet nie drgnęła.
- Co się dzieje? - Podsłuchałam rozmowę Bebe i Missy. - Przejęta Liz z trudem łapała oddech. - Są teraz u siostry Marguerity. Poszły poskarżyć, że zwiałaś z wuefu. - I co z tego? - Gloria beztrosko wypuściła z nosa gęsty kłąb dymu. - Jak to co? - powtórzyła Liz, zupełnie zbita z tropu. - Ona może tu zaraz przyjść. Wyleją cię ze szkoły. Wyrzuć to świństwo, proszę. Jeśli dyra poczuje zapach dymu... - Nie wyleją mnie - odparła Gloria, ale wstała i wrzuciła papierosa do ubikacji. - Nawet mnie nie zawieszą. Moja rodzina za bardzo liczy się w tym mieście i zbyt wiele forsy ładuje w tę budę. Chodź, chcę umyć ręce. Liz podreptała posłusznie do umywalek za przyjaciółką, zdumiona jej postawą, tak zupełnie różną od jej własnej. - A co z rodzicami? Nie boisz się ich? Gloria spłukała mydło z dłoni. - Musiałabyś ich poznać. - Co chcesz przez to powiedzieć? Nie obchodzi ich, co robisz? - Wręcz odwrotnie - odparła Gloria ze śmiechem. - Matka kontroluje każdy mój krok. I wiecznie jest ze mnie niezadowolona. Jakbym miała diabła za skórą. Zawsze tak było. W gruncie rzeczy wszystko im jedno, co zrobię. I tak będzie źle. Liz pokręciła głową. - Ja... nie wierzę. - To uwierz. Zresztą, nie ma się czym przejmować. - Gloria wyjęła z torebki błyszczyk i pociągnęła nim wargi. A jednak jest się czym przejmować, pomyślała Liz, przyglądając się uważnie przyjaciółce. Gloria udawała twardą, lecz kiedy mówiła o swojej rodzinie, bała się spojrzeć Liz prosto w oczy. - Nic z tego nie rozumiem, Glorio. Według mnie jesteś najmilszą, najodważniejszą osoba na świecie! - wyrzuciła z siebie, ciągle wstrząśnięta tym, co przed chwilą usłyszała i odkryła. - Ja? - zaśmiała się Gloria. - Miła i odważna? Powiedz to mojej matce. - Naprawdę tak myślę. Wstawiłaś się za mną, a przecież jestem nikim. Nie musiałaś tego robić. Przecież nawet mnie nie znasz. Ty jedyna w całej budzie nie potraktowałaś mnie, jakbym była zakaźnie chora, chociaż dziewczynom nie mogło się to podobać. Gloria wzruszyła ramionami. - A co mnie one obchodzą? - Sama widzisz - Liz pokiwała głową. - Trzeba odwagi, żeby gwizdać na to, co myślą inni. - Niekoniecznie. Nie lubię tych idiotek, nie mam z nimi nic wspólnego. - Nie masz w ogóle przyjaciół? - Liz poniewczasie ugryzła się w język i oblała rumieńcem. - To znaczy... - stropiona podniosła rękę do ust - przepraszam, chciałam powiedzieć coś innego. Czy ty... - Daj spokój, nie tłumacz się. Nie, nie mam przyjaciół. W każdym razie nie mam prawdziwych przyjaciół. Zawsze tak było i bardzo mi to odpowiada. - Jesteś pewna? - Owszem. - Gloria wysoko uniosła głowę. - Widzisz tu jakiś problem? Zaskoczona gwałtownością, z jaką Gloria zareagowała na jej pytania, Liz cofnęła się o krok. - Nie, nie. Ja tylko... - zamilkła, czując, że zupełnie się zaplątała. - Nieważne. Muszę wracać do sekretariatu. - Zaczekaj. - Gloria położyła jej rękę na ramieniu. - Przepraszam. Zachowałam się paskudnie. Co chciałaś powiedzieć? Liz zaczerwieniła się, wzięła głęboki oddech. - Nie zamierzałam cię krytykować... ja tylko... chciałabym... chciałabym być twoją przyjaciółką, bardzo, Glorio. Gloria patrzyła na nią przez chwilę, po czym odwróciła głowę i zaczęła bawić się zamkiem swojej torebki, otwierając go i zamykając nerwowo. Może dlatego, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem? Liz łzy zakręciły się w oczach. Po co wyskoczyła z tą głupią deklaracją? „Chciałabym być twoją przyjaciółką...”. Żałosne słowa. Wbiła wzrok w podłogę. Zaraz się rozpłacze jak małe dziecko. Przełknęła z trudem ślinę i cofnęła się w kierunku drzwi. - Zapomnij o tym, co powiedziałam. To było... głupie. Do zobaczenia. Odwróciła się i ruszyła do wyjścia. - Zaczekaj! Stanęła, ale nie śmiała odwrócić głowy. - Mam ci powiedzieć prawdę? - zapytała Gloria. – Nie miałaś racji. To ty jesteś odważna, nie ja. Ja nie musiałam nigdy znosić wyniosłych min tych snobek. Mnie chroni nazwisko i forsa mojej rodziny, a ty masz w sobie siłę, na którą mnie nigdy nie byłoby stać. Liz odwróciła się powoli. Zobaczyła przed sobą zupełnie inną Glorię od tej, która łamała wszystkie zakazy i kpiła sobie z cudzych opinii. Ta nowa Gloria stała na środku łazienki z opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Była niepewna, zagubiona. I bardzo samotna. - Miałaś rację - ciągnęła. - Nie mam prawdziwych przyjaciół, bo nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko. - Dlaczego? - zapytała Liz. - Dlaczego chowasz się w skorupie? - Ludzie myślą, że jestem odważna. Mówią: „Gloria St. Germaine nie boi się niczego”. I bardzo dobrze. Niech mnie tak widzą. Gdyby się do mnie zbliżyli, dowiedzieliby się, jaka jestem naprawdę. - Jesteś o wiele odważniej sza, niż ci się wydaje. - Tak? - Gloria uśmiechnęła się. - Ty też. Na korytarzu rozległy się kroki. Ktoś szedł do łazienki. Nie byle kto: siostra Marguerita i jej asystentka, siostra Josephine. Gloria mrugnęła do Liz i przyłożyła palec do ust. Liz skinęła głową, tymczasem przyjaciółka ukryła się błyskawicznie w ostatniej kabinie, wskoczyła na sedes i przymknęła starannie drzwi, zostawiając niewielką szparę. W sekundę później do łazienki weszły obydwie siostry. Liz uśmiechnęła się promiennie na ich widok. - Dzień dobry.