Ocknęła się z zamyślenia. Przy ladzie stała pani Reece, jedna z niewielu świeckich nauczycielek u niepokalanek. Liz nie słyszała nawet, kiedy weszła.
Wyprostowała się, speszona, że profesorka przyłapała ją na bujaniu w obłokach. - Dzień dobry, pani Reece. Mogę w czymś pomóc? - Wyglądasz tak, jakbyś była myślami tysiące mil stąd - zauważyła z uśmiechem nauczycielka. Liz spąsowiała. - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - Nic się nie stało. - Pani Reece położyła przed Liz teczkę z dokumentami. - Możesz zrobić mi ksero z tych papierów? Posegreguj je później i zepnij spinaczem. - Zaraz się tym zajmę. Liz zapisała polecenie w swoim zeszycie, wzięła teczkę i przeszła do kserokopiarki. Miała już kończyć kopiowanie, kiedy w pojemniku zabrakło papieru. W tej samej chwili usłyszała głos Bebe dochodzący z korytarza; dziewczyna musiała stać tuż obok uchylonych drzwi sekretariatu. - Ostrzegałam ją - mówiła. - Powiedziałam, że jeszcze mi zapłaci za tamtą historię i wreszcie się doczekałam. Nie przepuszczę okazji. Serce Liz zabiło mocniej. Gloria. Bebe na pewno mówi o Glorii... - Nie wiem, Bebe - odezwał się drugi głos, należący, jak się zdawało, do Missy. - A jeśli zorientuje się, że to tyją sypnęłaś? - Wielkie mi coś - prychnęła Bebe lekceważąco. - Co mi zrobi? Ja, w przeciwieństwie do niej, nie mam nic do ukrycia. - Bebe zaśmiała się szyderczo. - Poza tym wszystkie widziałyśmy, jak zwiewa z wuefu. Skąd będzie wiedziała, że to ja ją wydałam? Dziewczęta weszły do sekretariatu. Schowana za kopiarką Liz słyszała, jak pukają do drzwi siostry Marguerity, potem rozległ się głos dyrektorki i donosicielki zniknęły w gabinecie. Liz wstała. Bebe zamierza powiedzieć dyrektorce, że Gloria urwała się z lekcji. Trzeba ją ostrzec. Rzuciła pracę i bez zastanowienia pobiegła do łazienki koło pracowni plastycznej. Gloria lubiła zaszywać się podczas przerwy w tym pustym zwykle pomieszczeniu. Liz znalazła ją w ostatniej kabinie, spokojnie palącą papierosa, stanęła zadyszana przed przyjaciółką i oznajmiła: - Gloria! Wychodź stąd i natychmiast wracaj na lekcję! Gloria uśmiechnęła się, ale nawet nie drgnęła. - Co się dzieje? - Podsłuchałam rozmowę Bebe i Missy. - Przejęta Liz z trudem łapała oddech. - Są teraz u siostry Marguerity. Poszły poskarżyć, że zwiałaś z wuefu. - I co z tego? - Gloria beztrosko wypuściła z nosa gęsty kłąb dymu. - Jak to co? - powtórzyła Liz, zupełnie zbita z tropu. - Ona może tu zaraz przyjść. Wyleją cię ze szkoły. Wyrzuć to świństwo, proszę. Jeśli dyra poczuje zapach dymu... - Nie wyleją mnie - odparła Gloria, ale wstała i wrzuciła papierosa do ubikacji. - Nawet mnie nie zawieszą. Moja rodzina za bardzo liczy się w tym mieście i zbyt wiele forsy ładuje w tę budę. Chodź, chcę umyć ręce. Liz podreptała posłusznie do umywalek za przyjaciółką, zdumiona jej postawą, tak zupełnie różną od jej własnej. - A co z rodzicami? Nie boisz się ich? Gloria spłukała mydło z dłoni. - Musiałabyś ich poznać. - Co chcesz przez to powiedzieć? Nie obchodzi ich, co robisz? - Wręcz odwrotnie - odparła Gloria ze śmiechem. - Matka kontroluje każdy mój krok. I wiecznie jest ze mnie niezadowolona. Jakbym miała diabła za skórą. Zawsze tak było. W gruncie rzeczy wszystko im jedno, co zrobię. I tak będzie źle. Liz pokręciła głową. - Ja... nie wierzę. - To uwierz. Zresztą, nie ma się czym przejmować. - Gloria wyjęła z torebki błyszczyk i pociągnęła nim wargi. A jednak jest się czym przejmować, pomyślała Liz, przyglądając się uważnie przyjaciółce. Gloria udawała twardą, lecz kiedy mówiła o swojej rodzinie, bała się spojrzeć Liz prosto w oczy. - Nic z tego nie rozumiem, Glorio. Według mnie jesteś najmilszą, najodważniejszą osoba na świecie! - wyrzuciła z siebie, ciągle wstrząśnięta tym, co przed chwilą usłyszała i odkryła. - Ja? - zaśmiała się Gloria. - Miła i odważna? Powiedz to mojej matce. - Naprawdę tak myślę. Wstawiłaś się za mną, a przecież jestem nikim. Nie musiałaś tego robić. Przecież nawet mnie nie znasz. Ty jedyna w całej budzie nie potraktowałaś mnie, jakbym była zakaźnie chora, chociaż dziewczynom nie mogło się to podobać. Gloria wzruszyła ramionami. - A co mnie one obchodzą? - Sama widzisz - Liz pokiwała głową. - Trzeba odwagi, żeby gwizdać na to, co myślą inni. - Niekoniecznie. Nie lubię tych idiotek, nie mam z nimi nic wspólnego. - Nie masz w ogóle przyjaciół? - Liz poniewczasie ugryzła się w język i oblała rumieńcem. - To znaczy... - stropiona podniosła rękę do ust - przepraszam, chciałam powiedzieć coś innego. Czy ty... - Daj spokój, nie tłumacz się. Nie, nie mam przyjaciół. W każdym razie nie mam prawdziwych przyjaciół. Zawsze tak było i bardzo mi to odpowiada. - Jesteś pewna? - Owszem. - Gloria wysoko uniosła głowę. - Widzisz tu jakiś problem? Zaskoczona gwałtownością, z jaką Gloria zareagowała na jej pytania, Liz cofnęła się o krok. - Nie, nie. Ja tylko... - zamilkła, czując, że zupełnie się zaplątała. - Nieważne. Muszę wracać do sekretariatu. - Zaczekaj. - Gloria położyła jej rękę na ramieniu. - Przepraszam. Zachowałam się paskudnie. Co chciałaś powiedzieć? Liz zaczerwieniła się, wzięła głęboki oddech. - Nie zamierzałam cię krytykować... ja tylko... chciałabym... chciałabym być twoją przyjaciółką, bardzo, Glorio.